Na początek wymieniłem skrzynię biegów (nie było jedynki i biegi wyskakiwały podczas jazdy) na skrzynię, którą naprawiłem w zeszłym roku. Później wyprostowałem przedni widelec, bo na piasku widać było, że jadę jakimś dziwnym dwuśladem - jakby samochodem, ale coś wąsko koła rozstawione. Wieczorem przed wyjazdem, który miał nastąpić następnego dnia rano, wszystko było już gotowe. O jakichś poważniejszych jazdach próbnych nie było mowy, przejechałem dookoła garażu i zapakowałem motor do busa. Powinienem jeszcze wymienić silnik - wydobywają się z niego jakieś dziwne odgłosy - chyba luźna tulejka w główce korbowodu, ale drugiego nie zdążyłem złożyć. Myślę sobie 'może wytrzyma te 100 km'. Gdybym wiedział ile naprawdę będę musiał przejechać, to nie wiem czy nie pracowałbym w nocy nad drugim silnikiem.

Dzień pierwszy - wyruszam!


Z wizytą u Arta w Kaliszu

Postawiłem jednak na spanie i następnego dnia około 8 rano ruszyłem na PLRWS. Tu muszę się przyznać, że swój motocykl traktuję jak coś na podobieństwo psa i przed wyjazdem mówię mu gdzie i po co jedziemy, trochę klepię i głaszczę po baku, mówię jak nam razem będzie fajnie na imprezie i wiecie co? On chyba to rozumie, bo pomimo słabego przygotowania jeszcze mnie nigdy nie zawiódł.


Art przy swoim enesie

Po drodze byłem w Kaliszu umówiony z Tomkiem "Słowakiem", któremu z Pragi pasowało dojechać do Kalisza. Wraz z Tomkiem odwiedziliśmy Arta, który też w Kaliszu mieszka i którego bardzo mocno namawiałem na udział w rajdzie (oferowałem mu nawet papiery z tablicą i przeglądem od mojego drugiego niejeżdżącego enesa - ale nie zdecydował się). Wizyta u Arta trochę mnie osłabiła bo jest on perfekcjonistą w każdym calu i to co nam zaprezentował mocno przewyższało moją skromną robotę restauracyjną. Wizyta ta była bardzo owocna, bo Art obejrzawszy mój motocykl i przymierzywszy się do niego zauważył, że podczas jazdy na wybojach dochodzi do kolizji filtra powietrza ze stelażem siedzenia!!! (coś faktycznie waliło na wybojach ale nie przyjrzałem się temu zbyt dokładnie i w efekcie mógłbym na rajdzie urwać gaźnik). Tu oficjalne podziękowania dla Arta! No nic, po gorącym pożegnaniu jedziemy dalej.

Droga jak droga - warunki dobre, więc na wieczór dowlekliśmy się z Tomkiem do bazy rajdu w Lublinie. Tutaj nastąpiło gorące przyjęcie. Na bramie wjazdowej mamy pierwsze spotkanie z dziewczynami, które tak naprawdę były cichymi eminencjami rajdu - czego byś nie chciał załatwić albo z czym miałbyś problemy, to po koleżeńskiej rozmowie z którąś z nich za chwilę wszystko było załatwione. Tu oficjalne podziękowanie dla wszystkich dziewczyn pomagających w organizacji rajdu. Wjechaliśmy i wyciągnęliśmy motocykl na parking (z małym odpaleniem silnika, ale nie chciałem przed rajdem mocno Go męczyć więc zaraz poszedł spać). My ruszyliśmy na spotkanie innych miłośników weteranów, ale ponieważ z rana miał być rajd a my byliśmy zmęczeni po podróży, więc tylko trochę pogadaliśmy (przy piwie) i poszliśmy spać! (Artykuł o PLRWS w "Świecie Motocykli" sugerował, że "na drugi dzień efekt rajdu był iloczynem promili i przygotowania motocykla" - ja u siebie stwierdziłem coś odwrotnego).

Okazuje się, że jestem jedynym uczestnikiem naszej listy mailingowej, który wystartuje na NSU! Oprócz mojego, był co prawda jeszcze jeden motocykl NSU, chyba 500-tka z lat trzydziestych - motor fajniejszy od mojego, ale właściciel mało kontaktowy.

Dzień drugi - rajd!

Wstaję rano. To już dzisiaj! Trochę się zastanawiam nad zaistniałą sytuacją. No tak. Chyba wszystkie testy wskazują na to, że jestem szczęśliwy! No to do roboty! Pogoda taka sobie, ale nie leje. Tomek ma jechać busem i jakby co, to mnie ściągnie (organizatorzy rajdu też zapewniali holowanie, ale nie wiedziałem o tym wcześniej - bo nie czytam tak dokładnie nowinek internetowych).

 

Rajd. Z przodu i z tyłu kolumny policjant na motocyklu z włączonym "kogutem" - w środku MY. A wśród nas i za nami tylko kurz i ... zapach spalin. Nawet fajnie by się jechało ... tylko te cholerne dwuciachy! O kurczę, mało się nie udusiłem. Jakoś udało mi się trzymać z przodu stawki i nie jechać za mocno kopcącymi motocyklami. Uff, Politechnika. Tu jest właściwy początek rajdu. Rozdali numery startowe, intinerer (taką rozpiskę jak jechać) i w drogę! Chciałem być wśród pierwszych startujących i moje marzenie się spełniło - pojechałem w pierwszej dziesiątce.


Lublin - dojeżdżamy do miejsca
startu

Z początku jest gicio! Jadę i jest fajnie! Wszędzie trafiam! Ale tu nagle pierwsza próba - próba szybkości na 400 m. Moja 250-ka mająca katalogowo 10 KM (te konie - zamiast napędzać mój motocykl chyba pasą się na łące!) jest lekko słabawa, więc odpycham się mocno nogami na starcie. Jednakże wiecie, startowała też "stara" Honda 400 Four, chyba z 1974 roku. Hmm... No cóż istnieją też inne konkurencje. Ale nic, jadę dalej nie zrażając się - nie każdy musi być pierwszy! Pogoda poprawiła się. Nawet zaczyna być mi ciepło. I tutaj mała dygresja - organizatorzy przygotowali wszystko w taki sposób, by uczestnik rajdu bez jakichś specjalnych zdolności i super motocykla, uczestnicząc w rajdzie mógł dobrze się bawić. Korzystałem z tego w całej pełni. Podziwiałem piękno ziemi lubelskiej i usiłowałem startować w konkurencjach przygotowanych przez organizatorów. Po drodze trochę pomyliłem trasę, odpowiadałem na jakieś pytania dotyczące starej motoryzacji, zgadywałem jaki ciągnik i samochód stoi w rowie (i znowu stary niemiecki dwuciach - chyba "zemsta Honekera" - Barkas - jedyna półciężarówka, do której olej trzeba było wlewać do paliwa!). Na koniec, podczas jazdy gadałem z jakimś motocyklistą na tematy ogólne (w czasie jazdy, więc prawie nic nie było słychać). Podczas omijania stojącego w rowie motocyklisty - mój interlokutor zatrzymał się . Natomiast ja, myśląc, że pomocy wystarczy, pojechałem dalej. To był błąd, bo nie dostałem punktów za pomoc - ale biorąc pod uwagę czas, który niestety nie był najlepszy, to nie wiem czy lepiej, że pojechałem czy jakbym się miał zatrzymać.


Część naszej enesowej grupy

Summa summarum dojechałem! Jestem w drugiej bazie rajdu w Janowie Lubelskim. Jakiś obiad. Ludzie oglądają nasze maszyny. Ekipa jeszcze bardziej się powiększa - przyjechał Taty z synem, Spiker ze swoją dziewczyną i jacyś inni, nowi koledzy. Kumplom z listy dałem trochę pojeździć na mojej maszynce (po tych jazdach Tomek zaraz sprzedał 201 ZDB i kupił 251 OSL). Ogłoszono, że odbędą się dodatkowe konkursy. Między innymi konkurs elegancji. Na parkingu sytuacja już się trochę rozluźniła i zaczęły się "rozmowy listowiczów NSU". Beeker zaczął fotografować i kręcić filmy, ja zacząłem pozować na motorze w stroju, który udało mi się skompletować i w ogóle zaczęło się robić fajnie. Przed wyjazdem na rajd, tak dla jaj, kazałem sobie skrócić jedne spodnie, żeby wyglądały podobnie do przedwojennych i kupiłem półbuty o fasonie jak z instrukcji obsługi NSU (ile ja się takich naszukałem!). Skarpetek w romby niestety nie udało mi się kupić. Marynarkę w kratę i jakiś pasujący krawat już miałem. Więc w imię Ojca i Syna ... jadę na konkurs elegancji.

 

Konkurs elegancji. Podczas przejazdu na dodatkowe konkursy nawet nakręcono mi (chyba Beeker) mały filmik. Po przyjeździe na rynek z satysfakcją zauważam, że ludzi chcących nas oglądać jest dość dużo - i tutaj muszę się przyznać, że jestem mile zaskoczony, bo ostatnio w Dobiegniewie nie było żadnego kibica a tylko ludzie w jakiś sposób związani z rajdem.


Gotowy do rywalizacji

Stoimy sobie spokojnie na parkingu aż tu nagle prowadzący zapowiada, że jakby ktoś chciał do konkursu elegancji... Podjeżdżam, wraz ze mną amerykański starszy sierżant (generałowie na Harley-ach nie jeździli), drugi NSU z niekontaktowym kierowcą, obok perfekcyjnie zrobiony Zundapp z koszem, bez polskiej rejestracji. W rajdzie też coś go nie widziałem oraz jakiś Junak - odrestaurowany, że hej. Dwie starsze panie na mój widok o mało się nie posikały ze śmiechu - trochę miałem im za złe ale public relations, sami wiecie.


Chwila triumfu

Konferansjer zapowiedział, że każdy z uczestników ma powiedzieć do mikrofonu i do szanownej publiczności kilka słów o sobie i swoim motorze. Konsternacja. Chłopy, którzy nie boją się prężyć mięśni i pokazywać swoich motorów nagle zaczęli zwijać się w sobie. Nie startowałem dzięki Bogu pierwszy, co pozwoliło mi na zapoznane się z trudnościami konkurencji. Pierwszy był Junak ... Obydwaj z kolegą od dużego NSU chcieliśmy być drudzy. Niestety obaj nie zdążyliśmy. Stoimy. Wyglądało to tak, że każdy z fasonem od pierwszego kopa odpala motor podjeżdża do mównicy, gasi, mówi co ma do powiedzenia, od pierwszego kopa odpala i odjeżdża. I tu modlę się gorąco - nie daj d**y mój przyjacielu! Nie dał ... za to później zgasł na konkursie wolnej jazdy - ale i tak nie miałem szans. Ale wracając do konkursu elegancji ...

Za chwilę mam podjeżdżać a tu ktoś z naszych, chyba Beeker mówi, że Skrzydlaty ma czapkę i gogle, które są mi niezbędnie potrzebne do tego, żebym się liczył w konkursie elegancji. Lecę do Skrzydlatego, przymierzam - no, chyba rzeczywiście wyglądam lepiej. I tutaj oficjalne podziękowania dla Skrzydlatego - gdyby nie TY to nie wiadomo co by było. Dwie moje zaufane "wielbicielki - niezłe laski - każda po ok. 70 lat (tu przepraszam bo wyglądały najwyżej na 45 ale trochę muszę być zgryźliwy) znowu mało nie pękły ze śmiechu. No cóż zapodałem jakąś smutną mowę o tym skąd na rajd przyjechałem i że mój motor to prawie Norton tylko, że od Hitlerowców. No trudno. Zawsze mi mówili, że kot powinien być łowny a chłop mowny! Po wszystkim Beeker, na moje pytanie jak było, bardzo taktownie odpowiedział, że słyszał już lepsze mowy. No ale chyba nie było aż tak strasznie bo na cztery punktowane miejsca zająłem zaszczytną trzecią pozycję - II wicemistrz elegancji. Po tym szczęśliwym zdarzeniu zakończyłem (prawie - bo jeszcze na scenie odbierałem puchar) swoje oficjalne występy i pojechałem do bazy noclegowo - imprezowej.

 


Zasłużony odpoczynek

Wieczór. A w bazie ciepło, miło, ekstra muzyczka. A jakie komary!!! A ile ich było!!! No ale nic, podobno nie lubią piwa bo jest w nim dużo witaminy B. Całe szczęście, że piwo było i to dobre. Później, gdy z Beekerem, Tomkiem i innymi gośćmi zaczęliśmy snuć enesowe rozmowy, wpadł facet z organizacji rajdu i wyrwał mnie niespodziewanie do odpowiedzi! Okazało się, że mam z jakimś innym uczestnikiem taką samą liczbę punktów w konkursie o I miejsce z wiedzy o technice i starej motoryzacji, i żeby wyłonić zwycięzcę potrzebna jest dogrywka. Nie dałem facetowi szans - po piwie znaczne sprawniej liczę a główne pytanie było matematyczne (ile razy na sekundę klapie zawór wydechowy jak silnik kręci się z prędkością 3000 obr/min). I tak oto zostałem mistrzem wiedzy o starej motoryzacji na PLRWS. Zdobycie tego pucharu uratowało mi życie (lub zdrowie).


Odfruwam ;) podczas wręczania
nagród

A było to tak. Po oficjalnym wręczeniu zaczęliśmy wszyscy świętować. Ja, jako swoisty rodzynek (jedyny listowicz na enesie) byłem fetowany przez dużą liczbę kolegów, co przejawiało się w sposób ogólnie przyjęty. Na szczęście piłem z pucharu zdobytego w konkursie wiedzy. Po pewnym czasie zauważyłem, że koło pucharu na stole robi się mokro. Po bliższych oględzinach (które dyskretnie przeprowadziłem) okazało się, że czasza pucharu była przykręcona od dołu niezbyt szczelną śrubką. Efekt był taki, że ktokolwiek by mi nie nalał, po 5 minutach lądowało to na stole. Jedyną trudnością było dbanie o niezbyt szybkie spożycie, a czym mocniejszy trunek tym należało go pić wolniej. Zastanawiałem się nawet na przyszłość nad sposobem regulacji wycieku, ale niestety puchar zaginął szybciej niż znalazłem rozwiązanie tego dylematu. Pod koniec imprezy poszedłem na chwilę na bok i jak wróciłem to wszystko było już posprzątane, a po pucharze ani śladu. Następnego dnia, pomimo usilnych poszukiwań też niestety się nie znalazł, a szkoda, bo był niezły! No cóż, a mogłem przynajmniej ten jeden puchar pokazać żonie - co nastawiłoby ją bardziej pozytywnie do tego typu imprez. Na razie jeszcze nie chce jechać, ale kto wie?

Dzień trzeci - do domu!

Czas fajnie upływał, ale trzeba było niestety wracać do domu. Jeszcze tylko pożegnalna fotka, obietnice, że za rok już wszyscy przyjadą enesami i w drogę! Jak do Lublina tak i z powrotem towarzyszył mi Tomek, z którym wiedliśmy tematyczne dysputy w czasie całej drogi do domu. A droga ta była dłuuuuuuuuuga i monotoooooooooonna, ale jakoś zajechałem. Policja złapała mnie tuż przed samymi Słubicami około 23:45 - jednakże pokazałem im motor i mnie puścili. W ten oto sposób mój pierwszy tak długi wypad przeszedł do historii. Z niecierpliwością liczę dni do następnego i mam nadzieję, że ten następny będzie już w znacznie większym gronie. Wiem przecież skądinąd, że już są sprawne motocykle w garażach Lublina, Leżajska, Rzeszowa i okolic, Kalisza, oraz są realne widoki na następne w innych miejscach kraju. Do zobaczenia więc na trasie Drugiego Lubelskiego Rajdu Weteranów Szos.

 

Wasz komentator rajdowy WiesBan.

 

Więcej zdjęć z imprezy: (kliknij)