Dzień pierwszy
Przyjeżdżamy na tor wcześnie ok. 10, ale czekamy dłuuuugo, bardzo długo.. Organizator główny widać nie śpieszy się... Żar leje się z nieba, zero wiatru, spiekota. Czekamy. Jest nas 11 motocykli, od 50 cm Żaka po 750 cm K-750, wśród nich ja na NSU 351 OT z silnikiem pochodzącym z 1939 roku o pojemności 331 ccm.
Mój motocykl ma raptem 200 - może 300 km na tym silniku, po totalnym remoncie. No i moje wybitnie szosowe przełożenia oraz leciwe 'kapcie', czy wogóle pozwolą na jazdę? Czy wytrzyma? Wytrzyma - przecież nie zamierzam 'pałować'! Ale mam zamiar poczuć, chociaż namiastkę tego, co zawodnik dosiadający NSU na początku lat 30-tych, kiedy rodziła się legenda modeli SS, przekuta na sukces handlowej serii OSL.
Wciąż czekamy... już niedługo południe...
Jadę do domu, muszę być na chwilę, sprawy rodzinne i firmowe. Znając złośliwość rzeczy martwych ledwo dojadę, będzie trzeba wracać. Do domu lekko 10 km - jadę. Nie myliłem się - po niedługim czasie telefon i sms, że o 12.50 trening, trzeba wracać. Jadę, ale w pewnym momencie silnik krztusi się, wysprzęglam silnik gaśnie samoczynnie. Zjeżdżam na bok, no tak w takim momencie? Jakby przyłapało, upał niemiłosierny, to nie dziwota. Przekopuję na odprężniku - kręci się, jest szansa. Odpala, jadę.
Wpadam na tor, nie zmieniam kasku na retro i z marszu na trening. Niepewnie wchodzę w pierwszy wiraż... drugi... Mam w pamięci przestawianie motocykla na winklach na drogach publicznych. Z mocną rezerwą składam się w ostre, torowe wiraże i... zaskoczenie - moje NSU idzie, jak po sznurku. Żadnego ciągnięcia, skakania. Aż nie mogę wyjść z podziwu, jak trzyma się drogi!? Odkręcam mocniej.. Następny zakręt z większą prędkością, mocniej składam motocykl. Cały czas pod czaszką świadomość starych opon i kiepskiej miny w przypadku wykładki. Jadę... Dojeżdżam, odpuszczam... zakręt - kładę motocykl, gaz równo, pomału manetka do siebie... trzyma się ... ciągnie i sam wychodzi z winkla. Przyśpieszam, następny winkiel: odpuszczam, składam się, równo, podkręcam, wychodzę... Coraz niżej, pewniej, w końcu czuję/słyszę chrzęst stali o nawierzchnię... Podnóżki osiągnęły granicę wyhyłu motocykla z ulicy, na torze. Reflektuję się i odpuszczam. 'Halter' pod czaszką, każe zwalniać - żwir na winklach przed oczami, tym bardziej.
Ledwo zdążyłem spróbować.. koniec treningu...
Zjeżdżamy do bazy. Każdy uśmiechnięty, zaskoczony.. 'Ale była jazda' i to na takich 'dziadach'.. Mieszanina euforii, zaskoczenia, niepewności i ... satysfakcji - To jedzie!! Parafrazując słowa klasyka: 'Co ja do tej pory k.... wiedziałem o jeździe!!' To jest dopiero zabawa!!! A przecież jutro ciąg dalszy.
Po powrocie do garażu, poprawiam lekko zapłon, jakieś problemy z paleniem, czyżby jednak było trochę za ostro? Sprawdzam dociągnięcie śrub cylindra, głowicy... gaźnika - święta wibracja, jednak zadziałała - dokręcam. Może by tak zmienić wydech na bardziej otwarty? Filtr powietrza o większym przelocie? Nie, nie - nie o to idzie. Luz - idę spać.
Niedziela, główny dzień wyścigów...
Pogoda super, nawet chłodniej niż wczoraj bo wiatr się jakiś pojawił. Lekkie porywy mogą być niewskazane na torze. Dzień wcześniej dopytujemy się u głównego organizatora, oto, o której jest sens przyjechać, żeby nie smażyć się na słońcu niepotrzebnie. Ustalamy zbiórkę na ok. 10,30.
Gromadzimy się na torze, sukcesywnie zjeżdżają coraz nowi jeźdźcy na motocyklach zabytkowych. Wici zapuszczone po necie i znajomych, spowodowały zarejestrowanie się ogółem 22 motocykli (dwóch znajomych zmieniło sobotnie motocykle z koszami, na solówki). Czyli w rzeczywistości na starcie treningu w niedzielę stanęło 20 motocykli zabytkowych. Humory dobre, nastrój pikniku, ale... i lekkiej nerwowości, czyżby jednak nuta sportowej rywalizacji powolutku, udzielała się jeźdźcom? Tak! - nie ma co się oszukiwać. Niby nikt nie bierze tych wyścigów na poważnie, ale nikt nie chce być ostatni, a jakby się dało przegonić ...pierwszego to może i wygrać?
O dziwo - trening mamy zacząć o 11.30. Czyli jakby zgodnie z planem. Wyjeżdżamy na tor, niektórzy pojedynczo inni małymi grupkami. Stajemy, jeszcze nie wszyscy i ... wio..
Jeden winkiel, drugi.. idzie dobrze, ale jakby mniej pewnie, cholerka zapomniałem, czy jak? Po kilku zakrętach wracam do wprawy, z dnia poprzedniego. Więcej motocykli na torze, każe zwiększyć margines bezpieczeństwa jazdy i ją ...utrudnia. Założenia na dziś: dojechać do mety, nie wywalić się, przegonić, jak się kogoś uda i .. nie zajechać motocykla... - łatwo powiedzieć. Trening pokazuje, że łatwo nie będzie. No cóż, czuję, że kondycję fizyczną to gdzieś kiedyś miałem, ale chyba została w garażu. Okazuje się, że i ta potrzebna przy takim kręceniu po torze. A co by nie mówić ogólnie o moim NSU, to jednak siedzisko jest sprzyjające... pieczeniu. A sztywność sprężyn siodła potęguje ten dyskomfort... - trudno.
Koniec treningu, zjeżdżamy 'do boksu'.
Wymiana wrażeń, z tymi co pierwszy raz oraz radiowcami robiącymi wywiady do swoich relacji. Nastroje? Bojowe! Widać duch i wola walki, coraz szerzej udziela się gronu wyścigowców na 'dziadach'. A zwłaszcza, że przyjeżdża coraz więcej publiki. Mimo krótkiego czasu na rozreklamowanie imprezy udało się zachęcić do przyjechania dużej grupie widzów, a i pewnie pogoda zachęcała do wpadnięcia na tor. I popatrzenia na niecodzienne zjawisko gladiatorów na prehistorycznych motocyklach.
Szef zawodów daje znak, że czas na główny wyścig tego dnia. Zbieramy się! Dopinamy ubiory, kaski i na tor.. Biorę kask na rękę, a jadę w czapce niedawno kupionej w Neckarsulm, a co! ;) Ma być z szykiem, zabawnie, ale ... i walecznie.
Zjeżdżamy, stajemy w rzędzie. Komentator wymienia startujących i motocykle, które będzie można zobaczyć na torze. My po jednej stronie toru, motocykle po drugiej. Ma być jak w Le Mans: z dobiegnięciem i paleniem motocykla.
Patrzymy po sobie. Niektórzy sprawdzają, czy motorki palą z pierwszego. Ja wiem, że mój enes pierwszo-palny nie jest, widać sobotnie upalanie rozregulowało trochę silnik. Nagle cisza krótkie napięcie i machnięcie flagi startera ... Huuuuraaaaaa z okrzykiem bojowym do motocykli. Dobiegam średnio-śpiesznie, enes niestety wymaga palenia okrakiem, co nie przyśpiesza procedury. Muszę jednak przekopać dwa razy.. nie załapuje, dopiero za trzecim, prawie nie słyszę silnika, zagłuszają go odgłosy palących sprawniej... W tych okolicznościach zostaję na starcie i na pierwszym winklu jadę za grupką motocykli - daleko w tyle za czołówką.
Jadę za HD WLA, i jeszcze kilkoma motocyklami, których kierowcy widać zupełnie rekreacyjnie podchodzą do wyścigów. Ale ja zamierzam odrobinę powalczyć. Próbuje minąć HD, ale nie jest to proste. Motocykl z pełnym wyposażeniem wojskowym zajmuje miejsca, tyle co żaglowiec w kanale portowym, ani go ominąć, jeszcze w dodatku nosi go ewidentnie na terenowych oponach. Ale w końcu mijamy ciasne winkle i na szerszym łuku składam się mocniej, odwijam gaz i biorę to całe towarzystwo po zewnętrznej. Uff - dalej już mogę gonić swoim tempem. I zaczynam odrabiać straty. Goniąc pomału kolejnych wyścigowców.
Ale jazda nie idzie mi pewnie, jak w dniu poprzednim. Nerwowość spóźnionego startu, trema, publicznego występu? Zmęczenie? Sam nie wiem co, ale nie jedzie mi się tak jak wcześniej. Ale walczę: z kolejnymi winklami i motocyklistami. Widok żwiru na zakrętach, każe mi zwalniać mocniej. I jednak nie ufam do końca, ani oponom, ani moim świeżym umiejętnościom mocnego kładzenia się w winklach. Próbuję ogarnąć, moją pozycję, ale kręty tor zmusza na skupieniu się na tym, co tuż przed nosem. Nie ma czasu na rozglądanie się, każdy zakręt wymaga mocnego złożenia i innego sposobu pokonania jego krzywizny, nie ma miejsca na większe błędy... I tak winkiel za winklem, jedne lepiej i sprawniej inne gorzej. Poprawiam pozycję mijając kilka motocykli, nie da się nie kręcić, jak już kogoś masz na widelcu.. a gdzie plan?
Wychodzę z zakrętu, widzę kątem oka, że Jarek stoi na poboczu z motocyklem: pewnie mu się coś zepsuło, gonił w czołówce, może przesadził... Później dopiero dowiedziałem się, że się wyłożył.
Jedziemy, prawie koniec, wchodzę w ostatnią prostą przed ostatnim okrążeniem. Mijam jeszcze jeden motocykl, składam się w zakręt, mijam machającego sędziego na żółto flagą.. Co to znaczyło? Niebezpieczeństwo? Rzut okiem w przód - widzę motocykl leżący wzdłuż toru, tyłem do kierunku jazdy, kierowcy nie widać. Szybka weryfikacja i już wiem, że to Junak Rycha... Odpuszczam gaz, zwalniam... widzę Wilmę na XS-się zatrzymuje się zsiada, goni do Rycha. Widać wywrotka miała miejsce sekundy wcześniej. Krzyczy, że chyba noga, ale przytomny.. uff, chociaż tyle. Zanim, dojeżdżam do miejsca - druga i trzecia osoba, zajmuje się kierowcą junaka. Zbliżam się coś buczy w wywróconym motocyklu.. dojeżdżam wyszarpuję kluczyk tkwiący w stacyjce, (to sygnał zwarty agonią wywrotki wydawał głuche buczenie). Stawiam enesa z zapasem z tyłu, żeby następni mieli czas nas widzieć. Dźwigam junaka na koła i stawiam z boku toru... Kolejne motocykle zatrzymują się.. nikt nie myśli o dalszej jeździe... Za chwilę karetka, tłum ludzi, zamieszanie... zjeżdżam 'do boksu' już nic więcej nie można zrobić. Nerwowe komentarze, atmosfera pikniku ... prysła. Jak to się stało? Miała to być zabawa!? Tak, śmak - czasu nie da się wrócić...Wiadomo tylko, że noga złamana i nadzieja, że więcej nic.
Po krótkiej naradzie decydujemy, że bieg zostanie powtórzony. Czekamy długo na kolejny start. Część wyścigantów odpuszcza, a i mi się mniej chce, jakoś.. Fakt wypadku zawisł nad imprezą, jak ołowiane chmury, które pojawiły się na koniec tego dnia nad torem. Startujemy ponownie, tym razem ze startu zatrzymanego z pól startowych, jak w F1.
Ruszamy, ja gdzieś z tylnego pola, 1,2,3 i pierwszy wiraż, drugi... nie gonię, postanawiam poćwiczyć winkle. Wystawiam paluchy na podnóżkach, żeby czuć kiedy osiągam graniczne wyhyły motocykla i wio. Jednak zmęczenie daje o sobie znać i chyba słaby nastrój po wydażeniach wcześniejszego biegu, jakoś nie idzie mi ta jazda. Dekoncentracja skutkuje złym torem jazdy na zakrętach i tym samym niską średnią przelotu.
Jadę, w pewnym momencie silnik krztusi się, podobnie jak dzień wcześniej, wysprzęglam gaśnie samorzutnie.. 'No to najechałem' - myślę sobie. Zatrzymuję się, znajduję luz, ostrożnie przekopuje - idzie, żadnych oporów.. jeszcze raz.. przekręcam na wszelki wypadek na rezerwę, przelewam i .. działa. 1,2,3. Ale jestem już daleko z tyłu za wszystkimi, próbuję nadganiać, widząc prowadzącego stawkę na ogonie, postanawiam się nie dać zdublować.
Chora ambicja każe się nie dać w beznadziejnej sytuacji, co skutkuje dekoncentracją na prawym winklu, za mocno składam motocykl i zanim palce nogi dotykają toru motocykl podpiera inny element motocykla. Szybko odbijam, żeby nie zgubić przyczepności, ale winkiel był ostry i momentalnie widzę zbliżającą się krawędź toru... Dwie opcje - złożyć się bardziej - ale być może z wykładką, czy wyprostować i może się uda??!! Prostuję - mocniej kierownice w garść, tyłek nad siodełko i w trawę... hamuję... Żeby tylko nie było jakiegoś doła w trawie... Nie ma! Przecinam trawę i wypadam na następnej nitce toru - uff udało się.
Okazuje się, że to ostatnie okrążenie było... odmachują finisz, chociaż mi teoretycznie pozostało jeszcze jedno kółko. Ale mam już dosyć, kończę.
Podsumowanie, rozdanie nagród: dyplomów. Kończy się pogoda wraz z wyścigami, zwijamy się śpiesznie, bo zapowiada się na mocną pompę...
Podsumowanie
Tu zacytuję Ceramika: 'Wyścigi - Bardzo ciekawe doświadczenie. Można świetnie poznać swoją maszynę i zweryfikować umiejętności. To nie rajd, czy wycieczka gdzie przemieszczasz się z punktu A do B. Konkurencje sprawnościowe też nie dają takich rezultatów. Na wyścigu musi być sprawna maszyna i przytomny kierowca'. Dodam, tu nie ma 'miętkiej' gry, chcąc powalczyć.
W dwa dni miałem okazję nauczyć się mnóstwo o swoim motocyklu i technice jazdy na nim, zweryfikowałem wiele umiejętności, bądź miałem okazję poczuć je w prawie laboratoryjnych warunkach. Tor weryfikuje motocykl, jeźdźca i zmusza do stania się jednym ze swoim motocyklem. Od sprawności sprzętu zależy tyleż samo, co od umiejętności koncentracji i wykorzystania swoich możliwości i wiedzy o zachowaniu się motocykla. Tylko taka symbioza daje możliwość zwycięstwa, czy chociaż dojechania cało do mety. Poczułem namiastkę, powiew przeszłości mistrzów toru, kiedy konstrukcji Waltera Moore'a dosiadał Tommy Bullus. Przez pryzmat moich doświadczeń, tym mocniej uchylam czapkę tym panom.
Spróbujcie kiedyś i Wy. Był pot, był ryk silników i chrzęst ocieranych podnóżków o asfalt. Były ofiary w sprzęcie i ludziach... Niech żałują ci, co nie spróbowali.
Pozdrawiam Skrzydlaty.