Piątek tradycyjnie, pobudka o 7-mej, śniadanko, motocykle z parkingu pod domki, kawka, cygaro i pod bramę. Ci co nie jadą zaczynają od klina i wypoczywają cały boży piątek nad jeziorem. Też dobrze. Na bramie zegar i tłum braci grzejących maszyny i niecierpliwiących się przed startem. Choć jechaliśmy w tzw. „timach” każdy wypuszczany był co minutę. „Tim” krystalizował się pół kilometra dalej i ruszał po dobiciu ostatniego do grupy. Trasa, trasa … jak zawsze, wspaniała. Zawsze komuś coś nie pasuje … za dużo szutrów, za mało piachu, za mało asfaltu, za dużo prerii … itp. Mi pasuje zawsze! Co by nie było – nawet może padać. Ekstra! Wspaniale ułożona trasa, lasy, jeziora, zapyziałe wioski, katedry sterczące w polach, rozpadające się stodoły, owce i kury uciekające z pod kół i wiejskie burki odporne na grubo podzelowane glany. Konkursy – co roku inne za wyjątkiem wolnej jazdy ... tym razem brak wolnej jazdy ;). Moje sprzęgło tego nie lubi. Aaa, bym zapomniał. Ostry podjazd, gęsia szyja w środku lasu. To było ciekawe. Rozjeżdżony piach, ostre wzniesienie ślimakiem do szczytu – pół kilometra ha, ha może mniej. Rzecz nie do pokonania przy odrobinie deszczu. Wiara zbiła się w ciasną gromadę. Ci z tyłu dogonili wspinaczy na przodku. Motocykl próbował wyrwać się spod mojego ciężaru. Ci co mieli dość i musieli odpocząć zjeżdżali na bok puszczając atakujących bardziej desperacko. Gość za mną oderwał się od ściany i runął kosząc kilku napierających mu na koło. Było fantastycznie. W pewnym momencie zapiąłem dwójkę i biegnąc obok pozwoliłem by motocykl wciągnął mnie na szczyt. Bezcenne. Dalej Grunwald, skansen i dni Olsztynka uświęcone paradą.
Sobota wieczór – kolacja, alkohol i podsumowanie. Zespół? Chciałbym to z kimś trzeźwym skonsultować … ale chyba pierwszy raz grali, lub ich dźwiękowiec się czegoś nawąchał ;). Duże brawa, radość z jazdy, tradycyjnie „pokaż dupę!” i entuzjastyczne podziękowania dla „czterdziestolatków”. Zwycięzca - nasz człowiek na motocyklu NSU 601 OS WH z koszem. Brawo Heniu.
Rankiem w niedzielę wyściskałem Mietka, ominąłem śpiącego na podłodze w korytarzu Darka, na bramie pożegnałem Prezesa i pomknąłem na Warszawę. Cztery dni minęły jak strzelone z bicza. Warto było!
Więcej zdjęć z imprezy można znaleźć w naszej galerii imprezowej: (link).